Rozwijając wątkową myśl "zarówno Intencja jak i Wszechświat/Przestrzeń zawierają element nieświadomego i chaosu, nie poddającego się świadomej/aktywnej kontroli". Szamańska metafizyka Intencji:
booker pisze:Har-Dao pisze:
Przy okazji co poniektórzy, bardziej zaznajomieni z Nauką dojdą do tego, że praktykując w intencji nie będą lgnęli do tego by intencja się "ziściła" - co będzie przejawem upekkha (jednocześnie podkopując fundamenty samej praktyki, której intencja złamałaby się pod naporem zrozumienia, że i tak nic się nie da zrobić). Innymi słowy siadanie ze współczuciem, choć wiadomo, że nic to nie zmieni - bardzo ... szukam słowa ... buddyjskie?
))))
W zenie jest takie podejście, że jak się wykonuję taką praktykę, na początku wzbudza się intencję, ale kiedy wykonuje się praktykę, tylko się ją tylko wykonuje - nie myśli się o czymkolwiek.. o tym, żeby się ziściła, czy nawet o tym, że się pomaga.
Nie mówi się jednak, że nic ona nie zmieni
w sensie, że czy się ją zrobi czy nie, to wsio rawno.
Najbliższe mi podejścia do tematu w praktyce, jadące na jednym wózku z "rzeczy przychodzą do nas wtedy gdy już o nich zapomnimy/już ich nie chcemy", ale, kwestionowałbym priorytet tej wzbudzanej przed praktyką intencji, tej intencji intencjonalnej. Umysł jest pełen wzbudzanych/wzbudzających się intencji, mniej lub bardziej świadomych. Gdy siadam do medytacji może mi przecież przelecieć przez głowę "kurde ale bym się przespał z tą Zioską z drugiego co ją dziś znów widziałem ... tylko co z Jolką? Przecież mnie zabije, albo i nie i będzie szczęśliwa szczęściem moim?" ... albo "a tak właściwie to co mnie obchodzi jakiś tam chory ... nie znam gościa, nie wiem co w życiu robił, może to właśnie jego śmierć by na lepsze wyszła, zwłaszcza tej Zośce a może i Jolce?" i tak dalej i tak dalej. Potem zaczyna się medytka mająca być generalnie narzędziem majsterkowania przy biegu wydarzeń na rzecz intencji i bardzo fajnie się składa, że w języku polskim ten dopełniacz jest taki sam dla liczby pojedynczej i mnogiej. Bo ja bym te procesy widział jak defragmentację i optymalizację partycji systemowej, przekraczanie paradoksów i ambiwalencji, szukanie syntezy, takie dostrojenie umysłu żeby i owca została cała i wilk się najadł, ponieważ intencje mogą się nawzajem wykluczać już to na poziomie ich definiowania już to na poziomie ich realizacji w świecie fizycznym. Co więcej, nie jesteśmy jedynymi, pełnymi ambiwalencji praktykującymi w jakiś intencjach, czy w ogóle istotami posiadającymi intencje, bo niby to dlaczego mielibyśmy zakładać że jak swoje intencje podeprzemy jakimś rytuałem to przebiją się jego tzw. siłą przez zupełnie codzienne intencje innych czy jakieś nasze własne mniej świadome. Kwestionowałbym też uprzywilejowanie wysoko
zrealizowanych (jakimi/czyimi intencjami?) miszczów. To niemyślenie o intencji w czasie praktyki, branie jej w nawias, jest dolaniem jej do niebezpiecznego dla niej oceanu nieświadomości, który ją zwyczajnie rozpuszcza w nieskończonym, czym nawiązuję do intencji otwartej, wypływania na szerokie wody, i rzucania na głębokie