Medytacja Zen dla Chrześcijan

relacje pomiędzy buddyzmem a innymi religiami

Moderator: iwanxxx

Grundman
Posty: 77
Rejestracja: sob lip 19, 2008 18:02
Tradycja: medytacja :)
Lokalizacja: Wrocław

Re: Medytacja Zen dla Chrześcijan

Nieprzeczytany post autor: Grundman »

Mnie nie dziwi, a wręcz cieszy :) , świadczy w pewien sposób o uniwersalności zazen. Choć faktycznie - chrześcijanin mógłby mówić, że ma równie dobre swoje techniki.... Ale swojej praktyki nie zaszkodzi ubogacić - naprawdę. A że traci przy tym coś z otoczki buddyjskiej - to nic strasznego, buddyjskie praktyki zawsze "traciły" coś z tradycyjnych otoczek gdy pojawiały się w "nowym środowisku", a tak naprawdę był to element ich dostosowania. Tam gdzie mogą być pomocne - tam niech z nich czerpią w stopniu w jakim potrafią. Bez otoczek tradycji też mogą wpłynąć na poszerzenie czyjejś swiadomości, ba, na świadomość każdego wpłynie co innego - i dla jednych będzie to nawet bardziej owocne :-) Bo w rzeczywistości nie chodzi o bycie czy nie bycie buddystą, a rozwój swojej swiadomości - narzędzi może być wiele.
xeno
Posty: 259
Rejestracja: czw cze 19, 2008 19:44
Płeć: mężczyzna
Tradycja: Theravāda

Re: Medytacja Zen dla Chrześcijan

Nieprzeczytany post autor: xeno »

Może i masz rację Grundmanie. :)
Grundman
Posty: 77
Rejestracja: sob lip 19, 2008 18:02
Tradycja: medytacja :)
Lokalizacja: Wrocław

Re: Medytacja Zen dla Chrześcijan

Nieprzeczytany post autor: Grundman »

Nie wiem, nie muszę mieć racji, choć horyznty zawsze warto poszerzać.

Dla ciekawostki, warto spojrzeć jak swoje horyzonty poszerzał chrześcijanin, trapista, Thomas Merton (zwłaszcza dobre, dla dziwiących się takim łączeniem, poszukiwaniem ;) . Merton o zen:

"Tym, co w zen przykuło jego uwagę, była awersja mistrzów zen do dualistycznego podziału materia — duch. Nie jest więc zen techniką medytacji ani formą duchowej ucieczki od świata zewnętrznego. Nie jest nawet propozycją konkretnej duchowości. Zen to droga, która… nie jest drogą; to doświadczenie, życie. Mertona pociągała w zen także jego całkowita nienazywalność. Zen musiałby być negacją negacji, czystą bezpośredniością. Pozostaje poza wszelką refleksją: teologiczną, filozoficzną, ale i psychologiczną. Dobrze oddają to wskazówki mistrzów, którzy na wszystkie pytania dotyczące doktryny odpowiadają od rzeczy, np. „deszcz pada”, żeby wskazać na bezsensowność pytania. Znamienne są ich polecenia kierowane do uczniów mające na celu zniszczenie idoli, tworów wyobraźni. Merton przytacza powiedzenie popularne i bardzo wymowne: „Jeśli spotkasz Buddę, zabij go”.

W zen dostrzegł Merton podobieństwa do nauk św. Jana od Krzyża. Hiszpański mistyk najważniejszy duchowy krok upatruje nie w ciemnej nocy zmysłów, kiedy odrzucamy to, co cielesne, ale w nocy ducha. Człowiek zostaje wtedy odarty ze wszystkiego, co mógłby nazwać swoim doświadczeniem mistycznym, pogrąża się w pustce, poza którą nie widzi nic. Również w zen ego musi zniknąć. Bodhidharma powtarzał, że „wszystkie osiągnięcia Buddów są w istocie nieosiągnięciami”. Dopóki wyobrażam sobie, że oświeca mnie jakieś światło pochodzące z mojego umysłu lub spoza niego, dopóki w umyśle chcę widzieć rzeczywistość jak w zwierciadle, dopóty utwierdzam się w tym, jak różnię się od prawdziwego źródła, jak bardzo jestem od niego oddalony: „Zen nie osiąga się metodą medytacji polegającej na wycieraniu lustra, lecz poprzez zatracenie się w obecnym życiu, tu i teraz”. Pisząc o św. Janie, Merton wyraźnie posługuje się siatką językową zen: „światłość Boża rozbłyska w każdej pustce, gdzie nie ma naturalnego podmiotu, który by ją odbierał. Nie ma określonej drogi do tej pustki”. „Wejść na drogę to zejść z drogi”, gdyż drogą jest sama pustka.

Oświecenie, do którego „nie dążąc, dąży” zen, w chrześcijaństwie mogłoby oznaczać przedarcie się do sfery pozasystemowej znajdującej się poza kulturą, strukturami społecznymi, poza religijnym obrzędem — nawet poza potocznie pojmowaną wiarą. Merton wspomina tu Karla Bartha, niezwykłego, jego zdaniem, chrześcijanina, który sprzeciwiał się nazywaniu chrześcijaństwa religią. Struktury mogą być, mówił Barth, a za nim Thomas Merton, wypaczeniem religii i zamiast służyć jej głębszemu zrozumieniu — koncentrować uwagę na sobie.

Dialog z buddyzmem odzwierciedla największe niepokoje trapisty związane z kondycją Kościoła na parę lat po II soborze watykańskim. Deklaracje i postanowienia ojców soborowych bardzo często nie wychodziły poza ścisły krąg duchownych i zawodowych teologów, budząc mieszane uczucia lub nawet sprzeciw wiernych „z ludu”. Kontemplacja, czystość doświadczenia, które próbował opisywać w esejach, przedstawiać na wykładach, studiując skrupulatnie pisma mistrzów Wschodu, miały być alternatywą dla wiary rozumianej wąsko jako akt lojalności wobec instytucji czy „deklaracja konformizmu” składana w celu uzyskania „religijnego certyfikatu bezpieczeństwa”. Dla Kościoła zaś widział inne zadania niż bycie tylko strażnikiem doktryny. To Kościół miał wyrwać człowieka — pobrzmiewają znów echa wschodnich pasji Mertona — ze złudzeń o samym sobie, wytrącić go ze sztucznego samozadowolenia poprzez ciągłe głoszenie potrzeby metanoi, ukorzenia się.

Merton nie tylko interesował się zen, ale także hinduizmem:
"Kluczowy okazał się drugi etap Mertonowskiej „podróży na Wschód” — spotkanie z hinduskim mnichem Bramacharim, który przyjechał w 1938 roku do Nowego Jorku. Merton czekał na spotkanie z niecierpliwością, głównie dlatego że znajomy opowiedział mu szereg nieprawdopodobnych historyjek o nadprzyrodzonych umiejętnościach Hindusa — miał on chodzić po wodzie i unosić się w powietrzu. Tymczasem na dworcu Grand Central Merton ujrzał „małego, uszczęśliwionego człowieczka” w tenisówkach (chociaż z tytułem doktora filozofii). Długie rozmowy z Bramacharim — bardzo przypadli sobie do gustu — były dla niego pierwszą lekcją ekumenizmu, choć pozostawał wtedy jeszcze poza Kościołem. Uderzyło go, że mnich nie tłumaczył mu własnych przekonań religijnych, a jego krytyczne uwagi były całkowicie pozbawione sarkazmu. Bramachari rzadko wygłaszał jakiekolwiek nieprzychylne sądy, za to często śmiał się dobrodusznie z zapału misjonarzy czy to protestanckich, czy katolickich w Indiach. Bo, jak twierdził, nie mieli oni zupełnie pojęcia, co to jest asceza.

Bramachari udzielił Mertonowi tylko jednej i jak na buddystę dość zaskakującej wskazówki: kazał mu przeczytać Wyznania św. Augustyna i Naśladowanie Chrystusa. Dla przyszłego trapisty była to być może przysłowiowa kropla przepełniająca kielich."


Mógłby ktoś spytać, czy aby odkryć prawdę o powołaniu chrześcijańskim, trzeba uciekać do oddalonych o tysiące kilometrów krajów, pochylać się nad zwojami pism azjatyckich mistrzów duchowych, medytować przy posągu leżącego Buddy? Thomas Merton, który najbardziej ze wszystkich rzeczy lubił spacerować bez parasola w ulewnym deszczu, łatwych dróg nie szukał nigdy. Skręcał zawsze w tę węższą, nieugładzoną — już wtedy, gdy porzucił bujne życie młodego naukowca. I na koniec, kiedy wsiadł do samolotu, by udać się w tak tragicznie dla niego zakończoną podróż. Być może czuł, że tam, gdzie jest łatwo, bardzo często nie dociera się do sedna Prawdy, a jedynie do jej polukrowanych namiastek, naskórkowych i mocno zniekształconych ludzką ręką warstw. „Błyszczenie jest fałszywe? Tak, prawdziwe jest światło. Błyszczenie przestało odgrywać ważną rolę”. "
(tekst na podstawie pracy Katarzyny Wiśniewskiej, absolwentki filozofii Uniwersytetu Warszawskiego)



Pozdrawiam ;-)
Awatar użytkownika
MarS
konto zablokowane
Posty: 462
Rejestracja: pt cze 06, 2008 09:12
Lokalizacja: kabaty

Re: Medytacja Zen dla Chrześcijan

Nieprzeczytany post autor: MarS »

Grundman pisze:najważniejszy duchowy krok upatruje nie w ciemnej nocy zmysłów, kiedy odrzucamy to, co cielesne, ale w nocy ducha
No to raczej nie chodziło o czyniony krok lecz o stan ducha pojawiający się na ścieżce gdzie traci się oparcie. Z tym wiąże się przejście przez deprechę, utratę sensu, zwątpienie itp. Tak więc noc ducha to nie jest coś co można sobie zrobić jako kolejny krok na ścieżce. Do tego momentu jest ścieżka dalej jest tylko skok w nieznane.
Grundman
Posty: 77
Rejestracja: sob lip 19, 2008 18:02
Tradycja: medytacja :)
Lokalizacja: Wrocław

Re: Medytacja Zen dla Chrześcijan

Nieprzeczytany post autor: Grundman »

yyy, fajnie, ale tu akurat, w tym tekście, noce zmysłów czy inne noce, nie były ważne... to nie temat wątku :zdziwko:


... więc nie to poddawajmy analizie :)
Awatar użytkownika
Dorota
Posty: 427
Rejestracja: czw wrz 11, 2008 10:52
Płeć: kobieta
Tradycja: Seon (Szkoła Zen Kwan Um)
Lokalizacja: Łódź

Re: Medytacja Zen dla Chrześcijan

Nieprzeczytany post autor: Dorota »

z ciekawosci poszlam na taka medytacje chrzescijanska i bardzo sie zawiodłam. myslalam ze beda moze jakies wspolne spiewy, analizowanie fragmentu jakiegos tekstu, jakas nauka czy cos takiego. niestety praktycznie procz rozmow o wszystkim i o niczym ( na dodatek zalatujacych mocherem, na ktore co smieszne i tragiczne zarazem, nie reagowal ksiadz) praktyka ograniczyla sie do siedzenia ( niestety bez zadnych poduszek czy czegos pod pupe- bo byly tylko 4, a nas tam 7- tak ze moje biedne nogi mi zdretwialy do tego stopnia ze jak wstalam to sie przewrocilam) i powtarzania w myslach słow na zasadzie mantry, typu "Boże zmiłuj się nad nami". a zeby nie bylo grupa ta dziala od roku wiec nie sa znowu jakimis totalnymi nowicjuszami. no i jednym slowem sie rozczarowałam, ale co pozytywne zainteresowalam sie bardziej Zen ;)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Buddyzm - dialog”