komar
Bardzo dobrze Cię zrozumiałem. Ze swojej strony nie służy mi to do usprawiedliwienia. Swoje czyny biorę na swoje barki, bez względu na to jaka ideologia może je potępiać bądź popierać. Nie zależy mi na chwytaniu się czyichś słów. Chciałem tylko pokazać, że moim zdaniem w buddyzmie większy nacisk jest kładziony na umysł/wnętrze i jego stan niż zewnętrzne czyny. Oczywiście te drugie też są bardzo istotne, ale wynikają one niejako ze stanu umysłu. Dlatego utrzymywanie czystego umysłu jest tu istotne, a nie tworzenie dalszych dualizmów. Wtedy samoistnie wynika z niego odpowiednie działanie w odpowiedniej sytuacji. Nie zawsze jest to działanie zgodne ze wszystkimi pryncypiami.
Oczywiście każde argumenty "przeciw" wegetarianizmowi można poczytać za usprawiedliwienie. Nawet w przypadku gdy komuś ewidentnie to nie służy, można rzec że przecież może chorować bądź umrzeć w imię współczucia do czujących istot.
Dla mnie tak jak mówiłem, w ludzki stan wpisane jest zadawanie cierpienia innym istotom w jakiejś formie, można oczywiście starać się to ograniczać, ale wyzwolenie z cierpienia ma tu w moim postrzeganiu sens jedynie metaforyczny, jako wyzwolenie umysłu z nieczystej wizji - a więc jasne postrzeganie rzeczywistości jako iluzorycznej, przynajmniej do czasu naszej fizycznej śmierci. Dlatego skupiam się przede wszystkim na pracy z wnętrzem i dostosowuje działanie do tego co realnie z tego wnętrza wychodzi. I osobiście uważam, że to właśnie ta praca jest najistotniejsza i przynosi najwięcej pożytku, skoro tak czy siak na zewnętrznym poziomie fizyczne istnienie tworzy cierpienie.
Dla przykładu - co z tego, że nie jem mięsa, skoro nie ma we mnie współczucia? Co z tego że nie mówię szorstko o innych, skoro mój umysł tkwi w samsarze? Czasem jesteśmy niewolnikami zasad które zamiast tworzyć jasną ścieżkę tworzą bariery i podziały.
Dla mnie osobiście to nie jest kłopot - ani nie udaję świętego, ani nie zmuszam się do czegoś. Stawiam że takie rzeczy powinny wynikać naturalnie z głębokiej wewnętrznej przemiany, a nie z idei. Uważam że cisza jest lepsza od świętości - a czysty umysł - lepszy od tego zapełnionego nawet najpiękniejszymi ideami. Ponieważ idea sama w sobie może stać się pułapką, ograniczeniem. Dla mnie idea "bycia dobrym buddystą" była czymś przez co zafiksowałem się nieźle, więc zrezygnowałem z takich przebieranek.
Więc, jeśli ktoś czuje, że to jest najlepsze co może zrobić - ok. Ale bez krucjat nt. braku społecznego przyzwolenia - w krajach o zimnym klimacie to było, jest i myślę, że będzie naturalną normą
Swoją drogą, ciekaw jestem jak sprawa wygląda z punktu widzenia Bon i Buddyzmu Tybetańskiego, niech się może wypowie ktoś bardziej obeznany w temacie
Z tego co wiem wielu joginów jadło mięso i prowadziło mało "porządny" tryb życia.
A odnosząc jeszcze się do roślin - jakby nie patrzeć są materią ożywioną, często wysoce uorganizowaną, bardziej niż wielokomórkowe protisty ( które mogą się aktywnie poruszać, polować itp.). Udowodniono że reagują na muzykę, mimo że nie mają narządów słuchu. Istnieje teoria, że na subtelnym, duchowym poziomie rośliny także mogą cierpieć i odczuwać, tak jak każda cząstka przyrody. Z pewnością zaś odczuwają "stres" na fizycznym poziomie, często podawany jako tłumaczenie słowa "dukha". Nie rozumie zatem deprecjonowania ich jak przedmiotów.