zawsze mozna zrobic roczną praktyke milczeniabooker pisze:Czyli zasadniczo mówiąc Iwan, trza byśmy się zawinęli permanentnie z forumiwanxxx pisze:Z Reguł Świątyni Mistrza Zen Seung Sahna:
Pozdrawiam
/M
podejście do praktyki
Moderator: iwanxxx
Re: podejście do praktyki
..
Re: podejście do praktyki
Nie jestem nauczycielem buddyjskim ani nawet człowiekiem przyjętym do sangi zatem mój pogląd nie jest wiążący(nie piszę jako ktoś kto reprezentuje wykładnie danej szkoły).
Uważam,że może być tak.
Celem buddysty jest osiągnięcie oświecenia i wstąpienie w nirwanę.
Jednak nie jest zabronione dla buddysty jeśli medytuje też dla zdrowia(czytałem gdzieś,że w Tajlandii podobno w ten sposób mnisi wyprowadzają ludzi z nałogu).
Oczywiście taka praktyka będzie czysto buddyjska ale również nie będzie przeciwko buddyzmowi.
Inaczej ujmując:jest to czyn neutralny.
Buddysta taki praktykuje zatem dla dwu spraw:zdrowia(żeby rozwiązać swój problem) i oświecenia.
Dopiero gdy człowiek uważający się za buddystę głosi:'nie obchodzi mnie oświecenie ,ja tylko medytuję by wyjść z nałogu'-to znaczy,że głosi rzeczy niebuddyjskie.
I jego praktyka jest niebuddyjska.
Jeżeli zaś ktoś z zewnątrz praktykuje na sposób buddyjski nie zgadzając się z Dharmą-przez to nie zostaje buddystą-jest to niebuddyjska metoda.
Pozdrawiam
Uważam,że może być tak.
Celem buddysty jest osiągnięcie oświecenia i wstąpienie w nirwanę.
Jednak nie jest zabronione dla buddysty jeśli medytuje też dla zdrowia(czytałem gdzieś,że w Tajlandii podobno w ten sposób mnisi wyprowadzają ludzi z nałogu).
Oczywiście taka praktyka będzie czysto buddyjska ale również nie będzie przeciwko buddyzmowi.
Inaczej ujmując:jest to czyn neutralny.
Buddysta taki praktykuje zatem dla dwu spraw:zdrowia(żeby rozwiązać swój problem) i oświecenia.
Dopiero gdy człowiek uważający się za buddystę głosi:'nie obchodzi mnie oświecenie ,ja tylko medytuję by wyjść z nałogu'-to znaczy,że głosi rzeczy niebuddyjskie.
I jego praktyka jest niebuddyjska.
Jeżeli zaś ktoś z zewnątrz praktykuje na sposób buddyjski nie zgadzając się z Dharmą-przez to nie zostaje buddystą-jest to niebuddyjska metoda.
Pozdrawiam
tak-tak-tak
Re: podejście do praktyki
....'Oczywiście taka praktyka będzie czysto buddyjska'......
Oczywiście taka praktyka nie będzie czysto buddyjska....
(Taka mała korekta wypowiedzi).
Oczywiście taka praktyka nie będzie czysto buddyjska....
(Taka mała korekta wypowiedzi).
tak-tak-tak
- booker
- Posty: 10090
- Rejestracja: pt mar 31, 2006 13:22
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Yungdrung Bön
- Lokalizacja: Londyn/Wałbrzych
Re: podejście do praktyki
Oczy, masz 45 minut na korektę swojej wypowiedzi - w tej samej wypowiedzi.oczy pisze:(Taka mała korekta wypowiedzi).
Nie musisz tworzyć nowego postu do tego.
Do tego używamy przycisku [edytuj] we własnym poście, w prawym górnym rogu swojego posta.
Pozdrawiam
/M
"Bądź buddystą, albo bądź buddą."
Czy biorący narkotyki powinni ćwiczyć Zen?
Oooooch, w końcu dobrnąłem do końca tej dyskusji! :649: Z zainteresowaniem przeczytałem, co macie do powiedzenia na ten temat i postanowiłem dodać swoje 3 grosze do ogólnej dyskusji. Temat ten "wyszedł" z wcześniejszego wątku dotyczącego szkoły Mumon-kai, więc dobrze się składa. Faktem jest, że w naszej Wspólnocie nie dopuszczamy do praktyki osób uzależnionych od narkotyków. Wyjaśniamy to zaraz na wstępie z osobą zainteresowaną. Dzieje się to z dwóch podstawowych powodów (powiązanych ze sobą):
1. OSOBA ZAŻYWAJĄCA NARKOTYKI JEST OSOBĄ CHORĄ.
2. NIE ZAMIERZAMY BRAĆ NA SIEBIE ODPOWIEDZIALNOŚCI NA WYPADEK, GDYBY TAKA OSOBA POD WPŁYWEM PRAKTYKI ZACZĘŁA "FISIOWAĆ".
1. (i najważniejsze) Praktyka ZEN, w naszym odczuciu, nie jest zabawą. To kwestia życia i śmierci. Teoretycznie rzecz biorąc, dlaczego odmawiać udziału w praktyce zazen osobie uzależnionej od narkotyków? Ano dlatego, że osoba uzalezniona od narkotyków ma [już] chory i wypaczony umysł. Nie będę tu wchodził w dywagacje, na ile zmieniony chorobowo jest umysł i swiadomość kogoś, kto okazjonalnie "przypala" trawkę, a na ile kogos, kto regularnie "daje w kanał" lub bierze amfę itd. Generalnie osoba uzależniona ma już chory i zmieniony umysł. Narkotyki działają na świadomość. Są w rozumieniu Buddy trucizną. Jednym z podstawowych zaleceń Buddy jest m.in. to, aby samemu nie zażywać trucizn (środków, które szkodzą) oraz aby nie handlować nimi. Narkotyki są trucizną - przede wszystkim niszczą umysł i zmieniają świadomość. Jeżeli więc uznamy w takim sensie osobę biorącą narkotyki za osobę chorą, więc należy się zastanowić, w czym, jak i czy w ogóle takiej chorej osobie może pomóc Zen lub zazen? Jak zaznaczył abgal, nie należy praktykować zen z motywacją typu: "spróbuję praktyki Zen. Może pomóc mi uwolnić się od nałogu." Nie należy" - w sensie NIE POWINNO SIĘ. Gdyż celem praktyki Zen - jeśli pozostaniemy na wzlędnym poziomie słów - powinien być cel ostateczny: wyzwolnie siebie i innych odczuwających istot. Proszę w tym miejscu nie wyciągać, że "tak naprawdę Zen nie ma żadnego celu". Jeśli ta dyskusja ma być w ogóle do czegoś użyteczna, to umówmy się, że pozostajemy tu na poziomie słów i liter, na poziomie konwencjonalnych znaczeń. W takim właśnie, konwencjonalnym znaczeniu można powiedzieć, że praktyka zen ma "jakis cel".
Nikomu nie narzucamy jednak naszego podejścia. Takie jest podejście do kwestii narkotyków w naszej szkole. Być może w innych Sanghach patrzą na to inaczej. [i czytając posty odnoszę wrażenie, iż tak właśnie jest]. Uważamy po prostu, że ZEN jest dla ludzi zdrowych. Jeśli ktoś ma problemy psychiczne - a osoba zażywająca narkotyki zmienia swoją świadomość, a co za tym idzie, psychikę - to powinien NAJPIERW uporać się z tymi problemami, zanim zacznie mierzyć dalej ( o ile, po wyleczeniu się z nałogu, będzie miał jeszcze jakieś duchowe aspiracje). Pewnie, że można próbować rozwiązywać taki problem poprzez praktykę Zen. Jeśli ktoś podejmuje taką próbę to proszę bardzo - ale na własną odpowiedzialność. Czemu zaraz otwierać drzwi do zendo przed taką osobą i narażać się na problemy, gdyby np. takiej osobie nagle "odbiło"?. Zdarzały się już u nas na praktyce osoby niezrównoważone psychicznie. Takie osoby jedynie stanowią problem i przeszkadzają innym.
Co się stanie, jeśli osoba biorąca narkotyki zacznie ćwiczyć zazen? Ile mamy relacji takich osób? Czy ktoś z Was chce wziąć na siebie odpowiedzialność i z całym przekonaniem zawyrokować, że w każdej sytuacji i w każdych warunkach praktyka zazen jest pomocna dla osób uzależnionych od narkotyków? Jeżeli nie, to lepiej być ostrożnym.
Doświadczenie pokazuje, że jednym z pierwszym efektów, jakich doświadcza początkujacy poprzez zazen, jest uspokojenie i wyciszenie "rozbuchanego" umysłu powierzchniowego, uciszenie tej "burzy wrażeń zmysłowych" i "chaosu" na powierzchni. Ten skaczący jak żaba z przedmiotu na przedmiot umysł zaczyna się uspokajać i dochodzi się do głębszych warstw świadomości. Nie jestem psychologiem ani psychiatrą, ale wydaje mi się i to stanowi dla mnie RYZYKO, że osoba biorąca narkotyki znajdzie w tych swoich głębszych warstwach właśnie swoje pomieszanie i chorą, zaburzoną konstrukcję. Efekt może być nieciekawy...
Jeśli ktoś uważa, że jakaś forma medytacji , wglądu w siebie, może takim osobom pomóc, to proszę bardzo! Można spróbować. Tylko dlaczego nazywać taką praktykę od razu ZEN czy zazen? I dlaczego ma to mieć miejsce w zendo? Czyż nie byłoby bardziej wskazane, aby takie osoby miały oddzielne miejsca, gdzie mogą leczyć się ze swoich problemów? Swoją drogą to właśnie tak sobie teraz pomyślałem, że być może coś takiego mógłby robić (i może robi) Wojtek Eichelberger. Jest tylko podstawowy warunek: Trzeba być ostrożnym, aby nie robić to pod szyldem ZEN. Bo wówczas może sobie ktoś (albo wielu) pomyśleć, że ZEN "od tego jest". W gruncie rzeczy nie chodzi nam o nic innego. Nie odmawiamy prawa do pomocy osobom uzależnionym od narkotyków. Niech próbują - pod okiem doświadczonych instruktorów lub psychoterapeutów, w specjalnych ośrodkach - radzić sobie ze swoimi problemami używając technik buddyjskich. Ale niech się to nie dzieje pod szyldem ZEN.
Pozdrawiam
Piotr
1. OSOBA ZAŻYWAJĄCA NARKOTYKI JEST OSOBĄ CHORĄ.
2. NIE ZAMIERZAMY BRAĆ NA SIEBIE ODPOWIEDZIALNOŚCI NA WYPADEK, GDYBY TAKA OSOBA POD WPŁYWEM PRAKTYKI ZACZĘŁA "FISIOWAĆ".
1. (i najważniejsze) Praktyka ZEN, w naszym odczuciu, nie jest zabawą. To kwestia życia i śmierci. Teoretycznie rzecz biorąc, dlaczego odmawiać udziału w praktyce zazen osobie uzależnionej od narkotyków? Ano dlatego, że osoba uzalezniona od narkotyków ma [już] chory i wypaczony umysł. Nie będę tu wchodził w dywagacje, na ile zmieniony chorobowo jest umysł i swiadomość kogoś, kto okazjonalnie "przypala" trawkę, a na ile kogos, kto regularnie "daje w kanał" lub bierze amfę itd. Generalnie osoba uzależniona ma już chory i zmieniony umysł. Narkotyki działają na świadomość. Są w rozumieniu Buddy trucizną. Jednym z podstawowych zaleceń Buddy jest m.in. to, aby samemu nie zażywać trucizn (środków, które szkodzą) oraz aby nie handlować nimi. Narkotyki są trucizną - przede wszystkim niszczą umysł i zmieniają świadomość. Jeżeli więc uznamy w takim sensie osobę biorącą narkotyki za osobę chorą, więc należy się zastanowić, w czym, jak i czy w ogóle takiej chorej osobie może pomóc Zen lub zazen? Jak zaznaczył abgal, nie należy praktykować zen z motywacją typu: "spróbuję praktyki Zen. Może pomóc mi uwolnić się od nałogu." Nie należy" - w sensie NIE POWINNO SIĘ. Gdyż celem praktyki Zen - jeśli pozostaniemy na wzlędnym poziomie słów - powinien być cel ostateczny: wyzwolnie siebie i innych odczuwających istot. Proszę w tym miejscu nie wyciągać, że "tak naprawdę Zen nie ma żadnego celu". Jeśli ta dyskusja ma być w ogóle do czegoś użyteczna, to umówmy się, że pozostajemy tu na poziomie słów i liter, na poziomie konwencjonalnych znaczeń. W takim właśnie, konwencjonalnym znaczeniu można powiedzieć, że praktyka zen ma "jakis cel".
Nikomu nie narzucamy jednak naszego podejścia. Takie jest podejście do kwestii narkotyków w naszej szkole. Być może w innych Sanghach patrzą na to inaczej. [i czytając posty odnoszę wrażenie, iż tak właśnie jest]. Uważamy po prostu, że ZEN jest dla ludzi zdrowych. Jeśli ktoś ma problemy psychiczne - a osoba zażywająca narkotyki zmienia swoją świadomość, a co za tym idzie, psychikę - to powinien NAJPIERW uporać się z tymi problemami, zanim zacznie mierzyć dalej ( o ile, po wyleczeniu się z nałogu, będzie miał jeszcze jakieś duchowe aspiracje). Pewnie, że można próbować rozwiązywać taki problem poprzez praktykę Zen. Jeśli ktoś podejmuje taką próbę to proszę bardzo - ale na własną odpowiedzialność. Czemu zaraz otwierać drzwi do zendo przed taką osobą i narażać się na problemy, gdyby np. takiej osobie nagle "odbiło"?. Zdarzały się już u nas na praktyce osoby niezrównoważone psychicznie. Takie osoby jedynie stanowią problem i przeszkadzają innym.
Co się stanie, jeśli osoba biorąca narkotyki zacznie ćwiczyć zazen? Ile mamy relacji takich osób? Czy ktoś z Was chce wziąć na siebie odpowiedzialność i z całym przekonaniem zawyrokować, że w każdej sytuacji i w każdych warunkach praktyka zazen jest pomocna dla osób uzależnionych od narkotyków? Jeżeli nie, to lepiej być ostrożnym.
Doświadczenie pokazuje, że jednym z pierwszym efektów, jakich doświadcza początkujacy poprzez zazen, jest uspokojenie i wyciszenie "rozbuchanego" umysłu powierzchniowego, uciszenie tej "burzy wrażeń zmysłowych" i "chaosu" na powierzchni. Ten skaczący jak żaba z przedmiotu na przedmiot umysł zaczyna się uspokajać i dochodzi się do głębszych warstw świadomości. Nie jestem psychologiem ani psychiatrą, ale wydaje mi się i to stanowi dla mnie RYZYKO, że osoba biorąca narkotyki znajdzie w tych swoich głębszych warstwach właśnie swoje pomieszanie i chorą, zaburzoną konstrukcję. Efekt może być nieciekawy...
Jeśli ktoś uważa, że jakaś forma medytacji , wglądu w siebie, może takim osobom pomóc, to proszę bardzo! Można spróbować. Tylko dlaczego nazywać taką praktykę od razu ZEN czy zazen? I dlaczego ma to mieć miejsce w zendo? Czyż nie byłoby bardziej wskazane, aby takie osoby miały oddzielne miejsca, gdzie mogą leczyć się ze swoich problemów? Swoją drogą to właśnie tak sobie teraz pomyślałem, że być może coś takiego mógłby robić (i może robi) Wojtek Eichelberger. Jest tylko podstawowy warunek: Trzeba być ostrożnym, aby nie robić to pod szyldem ZEN. Bo wówczas może sobie ktoś (albo wielu) pomyśleć, że ZEN "od tego jest". W gruncie rzeczy nie chodzi nam o nic innego. Nie odmawiamy prawa do pomocy osobom uzależnionym od narkotyków. Niech próbują - pod okiem doświadczonych instruktorów lub psychoterapeutów, w specjalnych ośrodkach - radzić sobie ze swoimi problemami używając technik buddyjskich. Ale niech się to nie dzieje pod szyldem ZEN.
Pozdrawiam
Piotr
Re: podejście do praktyki
Scheiße! [zaklął siarczyście] Gdybym przeczytał to wcześniej!!! Zdaje się, że te słowa wystarczą, aby zakończyć ten wątek?! Co myślicie? Każdy prezentuje tu swój pogląd, będąc przekonanym [ja przynajmniej] że wnosi on coś do dyskusji, że jest to kontruktywne itd. A tu proszę! Gdybym miał przeczytać w jednym wątku aż 84.000 różnych nauk i sposobów rozumienia, to bym chyba zwariował!KROOLIK pisze:ja tylko chcialem pokazac jeszcze raz to co oczywiste dla wszystkich- ze mamy 84ooo nauk i po prostu nie do konca zawsze jest sens probowanie zrozumiec wszystkich. kierunek powinien byc inny- zrozumiec najpierw swoja droge, sciezke, nauki i wszystkie inne stana sie jasne.
A wcale tego nie chcę!
Pozdro
Piotr
Jako buddysta zen, relacje z moimi rodzicami muszę opisać w następujący sposób: Moi rodzice są wierzący, ale niepraktykujący, ja zaś jestem praktykujący, ale niewierzący.
Re: podejście do praktyki
nie rozumiem tylko jednego goral-
dlaczego niby bierzemy odpowiedzialnosc za osoby ktore chca zacząć praktyke zen a ktore biora narkotyki??
przychodzi taki chory czlowiek do sangi (bo moze czuje ze moze to mu pomoc) ale:
- nikt mu nie gwarantuje ze zen mu pomoze i nikt tez nie bierze zadnej odpowiedzialnosci za to co on robi- zakladam ze jest dorosly i sam o sobie decyduje. mozemy mu jedynie dobrze (tak jak umiemy) wyjasnic istote praktyki zen i decyzje pozostawic jemu. o ile faktycznie nie jest tak chory ze wymaga szpitalu- to chyba sam o sobie decyduje.
sytuacja jest jasna dla obu stron: jesli deliwent chce praktyki zen to:
- o duzo lepiej bedzie jesli bedzie to robil przy nauczycielu w sandze (niz sam w domu!)
- i tak ją podejmie, dlatego o ile czujemy sie na silach powinnismy mu w tym pomoc na tyle na ile umiemy, potrafimy a nie zamykac przed nim drzwi mowiac, ze najpierw musi sie z tego wyleczyc.
oczywiscie jesli macie takie zasady w sandze- to nic mi do tego.
dlaczego niby bierzemy odpowiedzialnosc za osoby ktore chca zacząć praktyke zen a ktore biora narkotyki??
przychodzi taki chory czlowiek do sangi (bo moze czuje ze moze to mu pomoc) ale:
- nikt mu nie gwarantuje ze zen mu pomoze i nikt tez nie bierze zadnej odpowiedzialnosci za to co on robi- zakladam ze jest dorosly i sam o sobie decyduje. mozemy mu jedynie dobrze (tak jak umiemy) wyjasnic istote praktyki zen i decyzje pozostawic jemu. o ile faktycznie nie jest tak chory ze wymaga szpitalu- to chyba sam o sobie decyduje.
sytuacja jest jasna dla obu stron: jesli deliwent chce praktyki zen to:
- o duzo lepiej bedzie jesli bedzie to robil przy nauczycielu w sandze (niz sam w domu!)
- i tak ją podejmie, dlatego o ile czujemy sie na silach powinnismy mu w tym pomoc na tyle na ile umiemy, potrafimy a nie zamykac przed nim drzwi mowiac, ze najpierw musi sie z tego wyleczyc.
oczywiscie jesli macie takie zasady w sandze- to nic mi do tego.
..
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: podejście do praktyki
Witam
Pozdrawiam
kunzang
Sądzę, że nie... ot choćby z tego powodu, że właśnie zaprezentowałeś pogląd swej sangi tyczący się osób uzależnionych od narkotyków.goral70 pisze:Scheiße! [zaklął siarczyście] Gdybym przeczytał to wcześniej!!! Zdaje się, że te słowa wystarczą, aby zakończyć ten wątek?! Co myślicie?
Nie ma obowiązku czytania wszystkiego co napisano na tym forum, tak jak nie ma obowiązku czytania całej literatury tyczącej się ścieżki buddyjskiejgoral70 pisze:(...) Gdybym miał przeczytać w jednym wątku aż 84.000 różnych nauk i sposobów rozumienia, to bym chyba zwariował!
A wcale tego nie chcę!
Pozdrawiam
kunzang
Re: podejście do praktyki
A właśnie - a propos tego celu i motywacji - przyznam, że zdezorientowała mnie informacja zamieszczona na stronie www.mumon-kai.comgoral70 pisze:Gdyż celem praktyki Zen - jeśli pozostaniemy na wzlgędnym poziomie słów - powinien być cel ostateczny: wyzwolenie siebie i innych odczuwających istot.
To jest chyba jeden jedyny przypadek tego typu deklaracji ze strony grupy buddyjskiej jaki znam. Na stronie Joint Council of Japanese Rinzai and Obaku Zen (trudno sobie wyobrazić lepsze i bardziej wiarygodne źródło, jeśli chodzi o rinzai zen) czytamy:Zen, a-religijny i a-teistyczny sposób życia, jest buddyjską drogą do wyzwolenia samego siebie od cierpienia
Dalej na stronie mumon-kai.com czytamy:Celem zen jest przebudzenie w nas boddhisattvy. (...) osiągnąć wyzwolenie, by pomóc osiągnąć wyzwolenie innym.
A na wspomnianej stronie www.rinnou.net czytamy:Odpowiednio do tego nie istnieje żaden powód, aby prowadzić interreligijny dialog z religią opartą na wierze. Respektujemy i szanujemy inne duchowe jak również religijne kierunki i życzymy sobie szczerze żebyśmy doświadczali tego samego, nie zaś wtrącania się czy nadużywania Zen.
Jak dla mnie, informacje zawarte na stronie mumon-kai, sprzeczne są z tym co głosi szkoła rinzai."Zen nie jest systemem ustalonych wierzeń lecz ścieżką uważności. Jako taka, nie wchodzi w konflikt z nauką; może też wzbogacić życie wewnętrzne wyznawcy każdej religii. (...) Wszyscy, czy to ze Wschodu, czy z Zachodu, czy z Północy, czy z Południa, są tu mile widziani. Skądkolwiek przychodzisz, odsłania się przed tobą ścieżka bodhisattvy."
Re: podejście do praktyki
Nie chodzi mi oczywiście o taką odpowiedzialność, @kroolik, w sensie, że każdy jest sam za siebie odpowiedzialny. Chodzi o konkretną odpowiedzialność prawną i problemy, jakie mogą powstać, kiedy takiej osobie coś "odbije" i komuś przyjdzie do głowy pociągać nas do odpowiedzialnośći. kiedy mieliśmy ośrodek we Wrocławiu, zdarzało się, że na praktykę przychodziły osoby "zaburzone". Jeśli nie udało się takiej osoby zidentyfikować i "rozpoznać" na etapie rozmowy wstępnej, jeszcze przed wejściem takiej osoby do Zendo. to najpóźniej podczas zazen, a nawet już w trakcie recytacji, takie zaburzone cechy osobowości dawały znać o sobie Hmmm, wyborne pole do snucia barwnych opowieści...KROOLIK pisze:nie rozumiem tylko jednego goral-
dlaczego niby bierzemy odpowiedzialnosc za osoby ktore chca zacząć praktyke zen a ktore biora narkotyki??
przychodzi taki chory czlowiek do sangi (bo moze czuje ze moze to mu pomoc) ale:
- nikt mu nie gwarantuje ze zen mu pomoze i nikt tez nie bierze zadnej odpowiedzialnosci za to co on robi- zakladam ze jest dorosly i sam o sobie decyduje. mozemy mu jedynie dobrze (tak jak umiemy) wyjasnic istote praktyki zen i decyzje pozostawic jemu. o ile faktycznie nie jest tak chory ze wymaga szpitalu- to chyba sam o sobie decyduje.
sytuacja jest jasna dla obu stron: jesli deliwent chce praktyki zen to:
- o duzo lepiej bedzie jesli bedzie to robil przy nauczycielu w sandze (niz sam w domu!)
- i tak ją podejmie, dlatego o ile czujemy sie na silach powinnismy mu w tym pomoc na tyle na ile umiemy, potrafimy a nie zamykac przed nim drzwi mowiac, ze najpierw musi sie z tego wyleczyc.
oczywiscie jesli macie takie zasady w sandze- to nic mi do tego.
My po prostu nie chcemy mieć kłopotów. Ale przede wszystkim uważamy, że zendo jest miejscem dla osób zdrowych. Głównie chodzi o zdrowie psychiczne - czyli brak poważniejszych zaburzeń. Nie zrozum mnie źle: osoba z nerwicą nie musi się obawiać, że nie zostanie wpuszczona do zendo. Ale osoba biorąca narkotyki lub silne leki psychotropowe - owszem.
Na moim własnym przykładzie: Kiedy przyszedłem po raz pierwszy do ośrodka na praktykę, miałem już za sobą okres przypalania (trawki). [i tylko tego ]. Nie miałem więc żadnych dylematów czy skrupułów i mogłem z czystym sumieniem, na pytanie, czy nie biorę żadnych narkotyków, odpowiedzieć, że nie biorę. Ja byłem już "po". Fakt - różnego rodzaju skutki, które rzutują na umysł i psychikę, ciągną się jeszcze przez wiele lat. Kto wie - może do końca życia? W każdym razie zaczynałem od poziomu "0". Jednak dzięki lekturze paru książek o Zen miałem już mniej więcej jako taką wiedzę, co z praktyką Zen "konweniuje", a co nie. Więc nawet - gdybym jeszcze coś brał - to być może bym to zataił, po to, aby nie zostać odesłany z kwitkiem.
I na to już się nic nie poradzi. Jeśli ktoś podejmuje praktykę i jednocześnie jest w szponach jakiegoś nałogu (czy to narkotyki -choć te są najgroźniejsze i proszę ich nie porównywać do uzależnienia od ...Nutelli - czy alkohol, czy papierosy ) i zataja to przed innymi współćwiczącymi, wtedy rzeczywiście bierze na siebie całą odpowiedzialność.
Oczywiście, jeśli grupa, w której ćwiczysz, podchodzi do tego inaczej i pomaga takim osobom - to nic mi do tego...
Re: podejście do praktyki
ok- hipotetycznie to faktycznie wiele sie moze stac, ale patrzac trzezwo (nie znam sie na Prawie) czy mozliwe jest aby ktos z sukcesem was najpierw pozwał a potem wygrał jakąs rozprawe sądową za to ze praktyka zen przyniosla niepozadane efekty??goral70 pisze:Chodzi o konkretną odpowiedzialność prawną i problemy, jakie mogą powstać, kiedy takiej osobie coś "odbije" i komuś przyjdzie do głowy pociągać nas do odpowiedzialnośći.
chyba mały nonsensik...juz widze tych biegłych -mistrzow zen- powolywanych na rozprawy
gdzie lezy problem?
..
Re: podejście do praktyki
Uważam ze sama praktyka medytacyjna w moim wypadku nie pomogła mi uwolnić się z nałogu alkoholowego. Pomogła mi terapia tzn. grupa terapeutyczne, psycholog.O ile mi wiadomo, używanie narkotyków lub choroba psychiczna uniemożliwia praktykę zen.
Gdy trzeźwiałem pomagała mi medytacje w ten sposób ze byłem bardziej obecny i świadomy swoich stanów mentalnych. To powodowało ze nie podążałem automatycznie za głodami alkoholowymi mogłem je rozpoznać szybciej niż inni tez rozpoznawałem z łatwością rożne schematy myślowe napędzające nauk alkoholowy i nie identyfikowałem się z nimi. Pomagała mi tez postać Budda jako inspiracja cel, który jest ideałem kogoś wolnego od nałogu.
Jeśli chodzi o motywacje do praktyki.
Mistrz Zen Seung Sahn w swojej książce Kompas zen opisał taka historie, cytuje
Kod: Zaznacz cały
. Pewien uczeń zapytał mnie raz, “Mistrzu Zen, nie mogę czegoś dostać i bardzo cierpię.”
“Czego nie możesz dostać?”
“Chcę mieć fajną dziewczynę, ale nie mogę żadnej znaleźć. To jest jedna rzecz. Również nie mogę zarobić dużo pieniędzy i to jest następne cierpienie. Także nie mogę znaleźć dobrej pracy. To jest ostatnie cierpienie. Gdy siedzę w medytacji, mój umysł myśli tylko: ‘dziewczyna, pieniądze, praca, dziewczyna, pieniądze, praca, dziewczyna, pieniądze, praca’. Cały czas to myślenie, myślenie, myślenie; przychodzi, odchodzi, przychodzi, odchodzi. Nie mogę siedzieć, rozumiesz? Kiedy mówię mantrę, tylko moje usta mówią. Ale w środku, mój umysł mówi: ‘dziewczyna, pieniądze, praca, dziewczyna, pieniądze, praca.’ To się nigdy nie zatrzymuje! Przychodzi, odchodzi. Cierpię tak bardzo. To czyni dla mnie niemożliwym praktykowanie medytacji. Nie mogę robić siedzącej medytacji, ponieważ wtedy to myślenie staje się coraz głośniejsze i głośniejsze. Dlatego pytam cię o radę. Co mam zrobić?”
Czasami nie możesz dać komuś w tym stanie zwykłego nauczania Zen. Jego umysł jest przywiązany do pewnego mocnego pragnienia, ale on nie osiągnął jeszcze natury tego pragnienia i cierpienia jakie ono stwarza. Trzyma on swoje cierpienie jak skarb. Zatem powiedziałem mu, “Więcej cierpienia jest potrzebne.”
“Nie, nie!” on powiedział, “Dlaczego mam bardziej cierpieć? Ja mam go już zbyt wiele.”
“Jeśli będziesz miał więcej cierpienia, wtedy dostaniesz wszystko.”
“Jeśli będę bardziej cierpiał, dostanę wszystko? Co to znaczy? To jest szaleństwo!”
Powiedziałem mu więc, “Posłuchaj, jeśli będziesz miał więcej cierpienia, wtedy zdobycie dziewczyny, zarobienie dużych pieniędzy czy znalezienie dobrej pracy będzie możliwe.”
“OK., OK., co to za cierpienie, jakiego rodzaju?”
“Każdego dnia musisz robić tysiąc pokłonów i każdego dnia powtarzać Kwan Seum Bosal dziesięć tysięcy razy. Spróbuj tego.”
“Ale to stworzy więcej cierpienia. Dlaczego mam to robić?”
Powiedziałem mu zatem. Tak, to nie jest stwarzanie cierpienia; to jest użycie cierpienia aby odsunąć cierpienie. Medycyna chińska uczy, ’Dla choroby gorąca użyj gorącego lekarstwa; dla choroby zimna, użyj zimnego lekarstwa.’ Jeśli masz chorobę cierpienia,, użyj lekarstwa cierpienia. Ty cierpisz, ale to cierpienie nie jest wyraźne. Musisz go odsunąć lekarstwem wyraźnego cierpienia. Wtedy możesz zmienić swoje cierpienie.”
“Dobrze”, powiedział. “Spróbuję tego.” Zatem, przez sto dni, ten młody człowiek robił tysiąc pokłonów i dziesięć tysięcy mantr Kwan Seum Bosal - pokłony, pokłony, Kwan Seum Bosal, Kwan Seum Bosal. Po stu dniach, miał on wspaniała nową dziewczynę, nowa praca pojawiła się i zarabiał dość pieniędzy aby być szczęśliwym.
Historia jak ta nie jest być może przykładem praktyki medytacji wysokiej-klasy. Ale Budda mówił o wielu różnych lekarstwach na osiemdziesiąt cztery tysiące różnych chorób. Rodzaj praktyki jaką robił ten młody człowiek jest jakby cukierkiem dharmy.
Re: podejście do praktyki
Fakt, tu możnaby to zmienić i dodać np. "[...] do wyzwolenia samego siebie i innych od cierpienia" albo "[...] do wyzwolenia samego siebie, a następnie - poprzez ślubowanie boddhisattwy pomagania wszystkim odczuwającym istotom - do wyzwolenia także innych" itd. Żeby nie powstało [mylne] wrażenie, że chodzi tu wyłącznie o wyzwolenie samego siebie, bez oglądania się na innych - czyli w sumie hinayana, a nie mahayana. My jednak należymy do szkoły Mahayany. Z drugiej strony, abgal, znalazłoby się na pewno wiele jeszcze takich fragmentów, gdzie ktoś mógłby zgłosić zastrzeżenie, że to mogłoby być źle zrozumiane lub zinterpretowane. W takim wypadku bez końca zmienialibyśmy ten tekst, bo nuż może powstać jakieś takie błędne zrozumienie.abgal pisze:Cytat:
Zen, a-religijny i a-teistyczny sposób życia, jest buddyjską drogą do wyzwolenia samego siebie od cierpienia
Rzeczywiście, jest tam tak napisane.Cytat:
"Zen nie jest systemem ustalonych wierzeń lecz ścieżką uważności. Jako taka, nie wchodzi w konflikt z nauką; może też wzbogacić życie wewnętrzne wyznawcy każdej religii. (...) Wszyscy, czy to ze Wschodu, czy z Zachodu, czy z Północy, czy z Południa, są tu mile widziani. Skądkolwiek przychodzisz, odsłania się przed tobą ścieżka bodhisattvy."
Widać z tego, że rozumienie samego pojęcia ZEN może być bardzo pojemne. Innymi słowy mówi się tu, że każdy- czy to buddysta, czy chrześcijanin czy hinduista - może ćwiczyć ZEN, który wzbogaci jego życie wewnętrzne. Nie jest tu mowa o tym, że praktyka ZEN będzie tożsama z praktyką religijną innych wierzeń, albo że doprowadzi ją do spełnienia albo nawet że popchnie ją do przodu. Jest tu jedynie mowa, że wzbogaci. Czyli ZEN jest tu rozumiany [też] jako metoda.
Być może więc nasz mistrz i nasza szkoła niepotrzebnie tak walczą ze zjawiskiem np. "chrześcijańskiego Zen"? Uważając, że ZEN może być tylko i wyłącznie buddyjski?
Z jednej strony mówimy, że ZEN jest drogą a-teistyczną, że nie jest religią, a z drugiej strony zastrzegamy sobie - jako buddyści zen - wyłączność do używania terminu ZEN na określenie naszej praktyki duchowej, a odmawiamy tego chrześcijanom (chrześcijanie nie są w stanie ćwiczyć ZEN, gdyż ZEN jest praktyką buddyjską). Czyli podejśćie jak najbardziej konfesyjne. Na pewno wielu może nam tu zarzucić sprzeczność. Bo z jednej strony twierdzimy, że ZEN nie jest religią, a z drugiej strony zazdrośnie strzeżemy jego czysto buddyjskiego, wyznaniowego kontekstu, który nie może być mieszany z innymi religiami i wyznaniami.
Ale myślę, że wystarczająco wiele zostało w tym wątku napisane i wyjaśnione [wyjaśniane], aby nie rozwijać już tu mojego rozumienia, które łączy ze sobą te pozorne sprzeczności. Odkrywcze było dla mnie w pewnym momencie stwierdzenie - już nie pamiętam kogo, czy @kroolika czy @bookera, że sposób nauczania i rozumienia buddyzmu i ZEN w różnych szkołach różnią się od siebie i ćwiczący w takich szkołach nie powinni od razu sądzić, że poznając nauczanie własnej szkoły wyrobili sobie od razu właściwy pogląd na to, czym jest [cały, "prawdziwy"] buddyzm albo jak należy rozumieć nauczanie ZEN. Poznali jedynie pogląd własnej szkoły na tę sprawę.
Poza tym tak przemówił do mnie cytat z Reguł ... Soen Sa Nima:
że solennie przyrzekam przy swiadkach żadnych swoich opinii więcej w tym temacie nie prezentować. Zostało powiedziane juz bowiem wystarczająco dużo.Nie czepiaj się swoich opinii. Nie omawiaj swoich prywatnych poglądów z innymi. Czepianie się i bronienie swych poglądów to niszczenie swojej praktyki. Odłóż wszystkie swoje opinie. To właśnie jest prawdziwy buddyzm
- iwanxxx
- Admin
- Posty: 5373
- Rejestracja: pn lis 17, 2003 13:41
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Buddhadharma
- Lokalizacja: Toruń
Re: podejście do praktyki
Chyba najbardziej radykalna opinia na temat zen, jaką słyszałem, to taka, że zen nie jest naprawdę żadną doktryną. Jest tylko właściwym reagowaniem na problemy konkretnych osób.goral70 pisze:Odkrywcze było dla mnie w pewnym momencie stwierdzenie - już nie pamiętam kogo, czy @kroolika czy @bookera, że sposób nauczania i rozumienia buddyzmu i ZEN w różnych szkołach różnią się od siebie i ćwiczący w takich szkołach nie powinni od razu sądzić, że poznając nauczanie własnej szkoły wyrobili sobie od razu właściwy pogląd na to, czym jest [cały, "prawdziwy"] buddyzm albo jak należy rozumieć nauczanie ZEN. Poznali jedynie pogląd własnej szkoły na tę spraw
Znajoma zapytała kiedyś Seung Sahna "Co to znaczy być prawdziwym buddystą?". Seung Sahn odpowiedział: "Wierzyć w siebie na 100%"goral70 pisze:Uważając, że ZEN może być tylko i wyłącznie buddyjski?
Pzdr
Piotr
Re: podejście do praktyki
Szczerze mówiąc nadal nie rozumiem - prawda że, by wyzwolić inne istoty najpierw trzeba osiągnąć wyzwolenie samemu jednak niemożliwe jest osiągnięcie wyzwolenia (w sensie mahajany) bez aspiracji ku wyzwolenia wszystkich istot - i.e. wyzwalam siebie po to, by inne istoty wyzwolić z cierpienia a nie po to, by siebie wyzwolić z cierpienia a dopiero później ślubowania... itd. Jak to ładnie ujęto w publikacji internetowej szkoły rinzai:goral70 pisze:"[...] do wyzwolenia samego siebie, a następnie - poprzez ślubowanie boddhisattwy pomagania wszystkim odczuwającym istotom - do wyzwolenia także innych" itd.
Innymi słowy - informacja podana na Waszej stronie, wyrabia u czytelnika zupełnie mylne pojęcie o tym czym jest zen i co jest jego praktyką. W szczególności, pozostaje w jaskrawej sprzeczności z tym co twierdzi szkołą rinzai.Celem Zen jest przebudzenie w nas bodhisattwy. Doświadczenie to, zwane również kensho, otwiera drogę ku prawdziwemu życiu Zen w nieograniczonym wyzwoleniu. By osiągnąć tę wolność, praktykujący musi pragnąć we wszystkich swych działaniach żyć w zgodzie ze ślubowaniami bodhisattvy.
Trzeba tu sobie postawić pytanie o właściwą motywację zazen - spadkobierca Dharmy Seki Yuho Roshiego - Yamada Bunryo Roshi powiedział niegdyś na sesshin we Wrocławiu:
W Zazen-gi jest napisane:Mój nauczyciel Yuho Roshi powiedział, że najważniejszym jest właściwa motywacja, czy też zrozumienie właściwego celu w zazen.
Ktoś może pomyśleć, że chodzi tu o tzw. 'słówka' jednak nie jest tak - osoba czytająca deklarację na stronie mumon-kai wyrabia sobie całkowicie niewłaściwe pojęcie nt. zen, względnie wyrabia w sobie całkowicie niewłaściwą motywację do praktyki. Moja prywatna opinia jest jednak taka, że w szczególnym świetle stawia to słowa o 'nadużywaniu zen' i 'wtrącaniu się', które zamieściliście na tej samej stronie.Bodhisattwowie, którzy uczą się pradźńi-mądrości muszą najpierw mieć głębokie współczucie dla wszystkich istot i głębokie pragnienie aby je wszystkie ocalić.
Tym bardziej, że deklarowany przez Was stosunek do dialogu z innymi religiami również pozostaje w sprzeczności z tym co deklaruje szkoła rinzai.
Nie wiem z kim 'walczycie'. Nic mi również nie wiadomo, by szkołą rinzai wspierała jakiś 'chrześcijański zen'. Zgadzam się z tym co piszesz o buddyjskim charakterze zen - nie o to tu jednak chodzi. Szkoła rinzai po prostu nie zamyka drzwi przed przedstawicielami innych wyznań i prowadzi z nimi twórczą współpracę - dopuszczając ich do praktyki jeżeli sami wyrażą na to ochotę i zgodzą się praktykować pod ustalonymi regułami. W szczególności, absolutnie nie do pomyślenia byłoby w świątyni rinzai zażądanie apostazji z Kościoła Rzym.-Kat. (czy innego związku wyznaniowego) przed przystąpieniem do praktyki. No chyba, że każdy członek mumon-kai jest wyświęconym mnichem...Być może więc nasz mistrz i nasza szkoła niepotrzebnie tak walczą ze zjawiskiem np. "chrześcijańskiego Zen"?
Dlatego rozmawiam o szkole rinzai - chyba, że nie jesteście szkołą rinzai - w takim wypadku nie powinniście używać takiej nazwy.goral70 pisze:sposób nauczania i rozumienia buddyzmu i ZEN w różnych szkołach różnią się od siebie i ćwiczący w takich szkołach nie powinni od razu sądzić, że poznając nauczanie własnej szkoły wyrobili sobie od razu właściwy pogląd na to, czym jest [cały, "prawdziwy"] buddyzm albo jak należy rozumieć nauczanie ZEN. Poznali jedynie pogląd własnej szkoły na tę sprawę.
To co zamieszczacie na swojej stronie i robicie jest oczywiście sprawą Waszą i waszego mistrza - pana Klausa Zernickowa.
Re: podejście do praktyki
to jest poglad w naszej szkole, poglad ktory pozwala nam nie walczyc z innymi, nie pokazywac co jest wlasciwe a co nie, bedac otwartym na wszystko i wszystkich- nie tracac energii na te rzeczy jest jej wiecej na praktyke zen czyli z chwili na chwile TYLKO NIE_WIEMgoral70 pisze: Poza tym tak przemówił do mnie cytat z Reguł ... Soen Sa Nima:Nie czepiaj się swoich opinii. Nie omawiaj swoich prywatnych poglądów z innymi. Czepianie się i bronienie swych poglądów to niszczenie swojej praktyki. Odłóż wszystkie swoje opinie. To właśnie jest prawdziwy buddyzm
pozdr
..