I nic nie jest w stanie Cię zabolec?Hubertus pisze:Bardzo cenną rzeczą jaką dał mi buddyzm to również nauka o ustaniu cierpienia. O tym że cierpienie powstaje ono w umyśle utkane z jego iluzji i nie ma realnego bytu poza nim. Praktykując katolicyzm nawet nie śniłem o tym, że takie coś jak ustanie cierpienia jest możliwe i dostępne w chwili teraźniejszej.
ból a cierpienie, cierpienie a ból
ból a cierpienie, cierpienie a ból
wątek wydzielony przez kunzanga z tematu ''Dlaczego Buddyzm?''
Re: Dlaczego Buddyzm?
Jest w stanie. Np. jeśli się uderzę, wtedy jest ból. Jest jednak subtelna, acz istotna różnica między bólem a cierpieniem. Ból to po prostu ból, po chwili zniknie, tak jak wszystko co pojawia się i znika. Cierpienie zaś powstaje z interpretacji zdarzeń, np. tych bolesnych. Powstaje też, gdy przywiązujemy się do czegoś, co dawało nam szczęście, a potem to tracimy. Wielu z nas pewnie zna sytuacje, gdy odchodziła ukochana osoba, która dawała nam poczucie szczęścia. Buddyzm daje nam zrozumienie, że to cierpienie bierze się z naszego przywiązania. Daje nam akceptację, że wszystko przemija, przychodzi i odchodzi, że to zupełnie naturalne (często nie jesteśmy w stanie tego kontrolować, a próba kontroli stwarza cierpienie). Buddyzm daje świadomość, że nic co na zewnątrz nie może nam dać trwałego szczęścia. To zrozumienie, powiązane ze świadomością naszej prawdziwej natury, która jest źródłem trwałego szczęścia, pozwala nam zachować większy spokój w sytuacjach, kiedy odchodzi coś do czego czuliśmy się przywiązani.zmienna pisze:
I nic nie jest w stanie Cię zabolec?
Wszystko jest na swoim miejscu
Re: Dlaczego Buddyzm?
O ból zapytałam w kontekście cierpnienia.Hubertus pisze:Jest w stanie. Np. jeśli się uderzę, wtedy jest ból. Jest jednak subtelna, acz istotna różnica między bólem a cierpieniem. Ból to po prostu ból, po chwili zniknie, tak jak wszystko co pojawia się i znika. Cierpienie zaś powstaje z interpretacji zdarzeń, np. tych bolesnych. Powstaje też, gdy przywiązujemy się do czegoś, co dawało nam szczęście, a potem to tracimy. Wielu z nas pewnie zna sytuacje, gdy odchodziła ukochana osoba, która dawała nam poczucie szczęścia. Buddyzm daje nam zrozumienie, że to cierpienie bierze się z naszego przywiązania. Daje nam akceptację, że wszystko przemija, przychodzi i odchodzi, że to zupełnie naturalne, często nie jesteśmy w stanie tego kontrolować i nic co na zewnątrz nie może nam dać trwałego szczęścia. To zrozumienie, powiązane ze świadomością naszej prawdziwej natury, która jest źródłem trwałego szczęścia, pozwala nam zachować większy spokój w sytuacjach, kiedy odchodzi coś do czego czuliśmy się przywiązani.zmienna pisze:
I nic nie jest w stanie Cię zabolec?
Jeżeli kogoś kochasz to się przywiązujesz. Jeżeli ta osoba Cię opuszcza cierpisz. I musi to potrwać jakiś czas. Czasem trwa to bardzo długo.
To co napisałeś bardzo mi się podoba, ale w praktyce bardzo tudno jest osiągnąć stan takiego świadomego zrozumienia. Szczególnie jeżeli w grę wchodzą emocje i czynniki zewnętrzne.
Re: Dlaczego Buddyzm?
Roznica miedzy bólem a cierpieniem nie jest az tak istotna jakby sie wydawalo. Cierpienie wystarczy zobaczyc jako cos, co pojawia sie i znika... i juz po bólu.Hubertus pisze:Jest jednak subtelna, acz istotna różnica między bólem a cierpieniem. Ból to po prostu ból, po chwili zniknie, tak jak wszystko co pojawia się i znika. Cierpienie zaś powstaje z interpretacji zdarzeń (...)
Re: Dlaczego Buddyzm?
Tak, w praktyce trudno jest osiągnąć pełnię takiego zrozumienia z powodu nagromadzonej karmy, czyli między innymi nawykowych reakcji emocjonalnych, które mają swoje przyczyny. Jest w praktyce trudno to osiągnąć, dlatego właśnie praktykujemy medytację, by utrwalić w sobie doświadczenie pustki i wolności od przywiązania jednocześnie obserwując i rozpoznając wszystkie te formy emocjonalne i przywiązania, które stworzył nasz nawykowy umysł. W medytacji jesteśmy w stanie zauważyć, że są one niejako na zewnątrz nas (są tworem naszego umysłu), są iluzjami i tak jak się pojawiły, tak i w końcu odchodzą (o ile ich nie zatrzymujemy).zmienna pisze:
O ból zapytałam w kontekście cierpnienia.
Jeżeli kogoś kochasz to się przywiązujesz. Jeżeli ta osoba Cię opuszcza cierpisz. I musi to potrwać jakiś czas. Czasem trwa to bardzo długo.
To co napisałeś bardzo mi się podoba, ale w praktyce bardzo tudno jest osiągnąć stan takiego świadomego zrozumienia. Szczególnie jeżeli w grę wchodzą emocje i czynniki zewnętrzne.
Jeśli chodzi o miłość, to niekoniecznie jak sądzę musi się ona wiązać z przywiązaniem, które rodzi cierpienie. Choć jak wiemy, często jedno drugiemu towarzyszy. Miłość może natomiast rodzić pozytywną więź, gdy mamy wspólne wartości, podążamy w tym samym kierunku itd. Odejście osoby niekoniecznie musi zerwać tego typu więź i powodować cierpienie. Te wartości bowiem nie muszą wcale przeminąć, jeśli są to trwałe wartości.
Przywiązujemy się nie tylko do osoby, ale przede wszystkim do naszych wyobrażeń na temat jej i tego związku oraz do oczekiwań, jakie z nią wiążemy. Gdy się to nie spełni, cierpimy. Stąd bierze się to cierpienie. Istotne jest tu też to, że wydaje nam się że tak już musi być, że nie ma lepszego rozwiązania, albo go nie widzimy. Zgodnie z naukami buddyjskimi, dzieje się tak dlatego że nie znamy lub zatraciliśmy świadomość naszej prawdziwej natury (zwanej także naturą Buddy). Zamiast tego stworzyliśmy wyobrażenie "ja" (ego) oparte na poczuciu oddzielenia, separacji od innych istot oraz od szczęścia, którego poszukujemy na zewnątrz. Jest to zresztą bardzo popularne, że ludzie szukają szczęścia na zewnątrz, a nie są świadomi że jest ono naturalne, potencjalnie zawsze w nas i nic nie trzeba czynić, by je uzyskać. Jest to właśnie coś co nazywamy naszą pierwotną naturą. Te wszystkie akcje umysłu, by uzyskać szczęście, dążyć do niego, poszukiwać, trzymać się określonych wzorców szczęścia tylko przysłaniają nam ten pierwotny, acz zawsze nam dostępny stan. Praktykujemy medytację właśnie po to, by pod tym wszystkim rozpoznać tę bezkresną przestrzeń i utrwalić ją w sobie dla dobra nie tylko naszego, ale i innych istot, z których wiele wcale nie jest świadomych, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
Wszystko jest na swoim miejscu
Re: Dlaczego Buddyzm?
Niby tak, ale znam takich co latami chodzą na psychoanalizę i nadal nie mogą zrozumieć że to tylko pojawia się i znika. A inni będą latami siedzieć w medytacji dopóki nie "rozpuszczą" jakichś ich istotnych przywiązań i cierpień. Umysł tworzy dużo bardziej złożone formy niż zwykły ból fizyczny związany np. z uderzeniem ciała.atomuse pisze: Roznica miedzy bólem a cierpieniem nie jest az tak istotna jakby sie wydawalo. Cierpienie wystarczy zobaczyc jako cos, co pojawia sie i znika... i juz po bólu.
Wszystko jest na swoim miejscu
Re: Dlaczego Buddyzm?
Jezeli chodzi o zwykly bol fizyczny, to zgadza sie. Zdarzaja sie jednak przypadki, ze bol fizyczny trwa tak dlugo, az nie rozpusci sie go psychicznie/umyslowo.Hubertus pisze:Umysł tworzy dużo bardziej złożone formy niż zwykły ból fizyczny związany np. z uderzeniem ciała.
- Filippiarz
- Posty: 131
- Rejestracja: czw kwie 05, 2007 13:59
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Ból fizyczny nie musi być cierpieniem.
Ból może być też źródłem satysfakcji.
Po prostu większość istot pragnie unikać bólu i dlatego cierpią czując ból.
Ból może być też źródłem satysfakcji.
Po prostu większość istot pragnie unikać bólu i dlatego cierpią czując ból.
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
O tak! Jak zwichnelam sobie biodro, to bardzo sie ucieszylam, ze nareszcie mam wymowke, zeby nie siadac do medytacjiFilippiarz pisze:Ból fizyczny nie musi być cierpieniem.
Ból może być też źródłem satysfakcji.
No to chyba naleze do tej mniejszosci, co nie pragnie uniknac bolu.Filippiarz pisze:Po prostu większość istot pragnie unikać bólu i dlatego cierpią czując ból.
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Witam
Pozdrawiam
kunzang
Lubisz może ból?atomuse pisze:Filippiarz pisze: Po prostu większość istot pragnie unikać bólu i dlatego cierpią czując ból.
No to chyba naleze do tej mniejszosci, co nie pragnie uniknac bolu.
Pozdrawiam
kunzang
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
To, ze go nie unikam, nie znaczy, ze go lubie.kunzang pisze:Lubisz może ból?
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Witam
Pozdrawiam
kunzang
Jestem tego świadom, stąd się dopytuję Co to znaczy zatem?atomuse pisze:kunzang pisze: Lubisz może ból?
To, ze go nie unikam, nie znaczy, ze go lubie.
Pozdrawiam
kunzang
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
To znaczy, ze jak np mam bole glowy, to nie siegam po tabletke, albo jak mam zwichniete biodro, to nie ide do lekarza.
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Witam
Pozdrawiam
kunzang
Jasne Nie o to pytam - nie wyrażam się jasno - pytam o Twój stosunek do bólu... lubię, nie lubię, jest mi obojętny /nie mam do niego stosunku/?atomuse pisze:To znaczy, ze jak np mam bole glowy, to nie siegam po tabletke, albo jak mam zwichniete biodro, to nie ide do lekarza.
Pozdrawiam
kunzang
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Pytasz ogolnie czy konretnie? Bo ogolnie to moj stosunek do bolu podlega ciaglym zmianom, jesli chodzi o klasyfikacje "lubie, nie lubie, jest mi obojetny".kunzang pisze:pytam o Twój stosunek do bólu... lubię, nie lubię, jest mi obojętny /nie mam do niego stosunku/?
- kunzang
- Admin
- Posty: 12729
- Rejestracja: pt lis 14, 2003 18:21
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: yungdrung bon
- Lokalizacja: zantyr
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Witam
Pozdrawiam
kunzang
Pytałem ogólnie - dziękuję za wyjaśnienieatomuse pisze:Pytasz ogolnie czy konretnie? (...)
Pozdrawiam
kunzang
Re: Dlaczego Buddyzm?
Chciałabym medytować, ale zawsze pojawia się tym jakiś problem. Coraz częściej wydaje mi się, że kiepski ze mnie materiał na buddystkę. Zdecydowanie łatwiej jest obserwować i podziwiać buddystów.Hubertus pisze:Tak, w praktyce trudno jest osiągnąć pełnię takiego zrozumienia z powodu nagromadzonej karmy, czyli między innymi nawykowych reakcji emocjonalnych, które mają swoje przyczyny. Jest w praktyce trudno to osiągnąć, dlatego właśnie praktykujemy medytację, by utrwalić w sobie doświadczenie pustki i wolności od przywiązania jednocześnie obserwując i rozpoznając wszystkie te formy emocjonalne i przywiązania, które stworzył nasz nawykowy umysł. W medytacji jesteśmy w stanie zauważyć, że są one niejako na zewnątrz nas (są tworem naszego umysłu), są iluzjami i tak jak się pojawiły, tak i w końcu odchodzą (o ile ich nie zatrzymujemy).
Jeśli odchodzi osoba, którą kochamy to może jest to znak, że nie jest to osoba dla nas...Hubertus pisze:Jeśli chodzi o miłość, to niekoniecznie jak sądzę musi się ona wiązać z przywiązaniem, które rodzi cierpienie. Choć jak wiemy, często jedno drugiemu towarzyszy. Miłość może natomiast rodzić pozytywną więź, gdy mamy wspólne wartości, podążamy w tym samym kierunku itd. Odejście osoby niekoniecznie musi zerwać tego typu więź i powodować cierpienie. Te wartości bowiem nie muszą wcale przeminąć, jeśli są to trwałe wartości.
Przywiązujemy się nie tylko do osoby, ale przede wszystkim do naszych wyobrażeń na temat jej i tego związku oraz do oczekiwań, jakie z nią wiążemy. Gdy się to nie spełni, cierpimy. Stąd bierze się to cierpienie. Istotne jest tu też to, że wydaje nam się że tak już musi być, że nie ma lepszego rozwiązania, albo go nie widzimy.
To dziwne, że tak się dzieje. Dlaczego?Hubertus pisze:Zgodnie z naukami buddyjskimi, dzieje się tak dlatego że nie znamy lub zatraciliśmy świadomość naszej prawdziwej natury (zwanej także naturą Buddy). Zamiast tego stworzyliśmy wyobrażenie "ja" (ego) oparte na poczuciu oddzielenia, separacji od innych istot oraz od szczęścia, którego poszukujemy na zewnątrz. Jest to zresztą bardzo popularne, że ludzie szukają szczęścia na zewnątrz, a nie są świadomi że jest ono naturalne, potencjalnie zawsze w nas i nic nie trzeba czynić, by je uzyskać. Jest to właśnie coś co nazywamy naszą pierwotną naturą.
Te wzorce są chyba częściej narzucane przez normy społeczne, rodziców, szkołę, telewizję. Może to jest odpowiedź na moje powyżej zadane pytanie...Hubertus pisze:Te wszystkie akcje umysłu, by uzyskać szczęście, dążyć do niego, poszukiwać, trzymać się określonych wzorców szczęścia tylko przysłaniają nam ten pierwotny, acz zawsze nam dostępny stan.
Bardzo to idealistyczne i ... uduchowione. Jeżeli dajesz gwarancję skuteczności to zaczynam medytować.Hubertus pisze:Praktykujemy medytację właśnie po to, by pod tym wszystkim rozpoznać tę bezkresną przestrzeń i utrwalić ją w sobie dla dobra nie tylko naszego, ale i innych istot, z których wiele wcale nie jest świadomych, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Uświadomienie sobie "próby kontroli" i poddanie jej światłu świadomości może przynieść ulgę. Pewnie będzie to chwilowa ulga, ale dla wielu to już światełko w tuneluHubertus pisze:a próba kontroli stwarza cierpienie.
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
A na czym polegaja takie proby kontroli?
Re: Dlaczego Buddyzm?
Hubertus pisze:Zgodnie z naukami buddyjskimi, dzieje się tak dlatego że nie znamy lub zatraciliśmy świadomość naszej prawdziwej natury (zwanej także naturą Buddy). Zamiast tego stworzyliśmy wyobrażenie "ja" (ego) oparte na poczuciu oddzielenia, separacji od innych istot oraz od szczęścia, którego poszukujemy na zewnątrz. Jest to zresztą bardzo popularne, że ludzie szukają szczęścia na zewnątrz, a nie są świadomi że jest ono naturalne, potencjalnie zawsze w nas i nic nie trzeba czynić, by je uzyskać. Jest to właśnie coś co nazywamy naszą pierwotną naturą.
Dlaczego szukamy szczęścia na zewnątrz? Nie wiem, niektórzy mówią, że to jest taka gra, zabawa, lub rodzaj bardzo długo trwającej (wiele wcieleń) iluzji, rodzaj specyficznego doświadczenia jaźni (w buddyzmie mówi się że sama jaźń jest nawet tylko iluzją), ale tak naprawdę to nie wiem. Wydaje mi się, że po prostu jest pewien rozwój człowieka, który przechodzi przez doświadczenie poszukiwania i poznawania różnych przyjemności i atrakcji jakie daje to życie. Na pewnym etapie jest on już znużony poszukiwaniem szczęścia na zewnątrz, kolejne "przyjemności" stają się puste, albo po prostu już wystarczająco dużo już tego wszystkiego doświadczył, tak jak Budda Sakjamuni. I wtedy kierujemy się do wewnątrz, żeby poznać to czym naprawdę my jesteśmy. Tak jakby chcemy poznać tę pustkę, co nam została. To staje się teraz atrakcją:)zmienna pisze: To dziwne, że tak się dzieje. Dlaczego?
Hubertus pisze:Te wszystkie akcje umysłu, by uzyskać szczęście, dążyć do niego, poszukiwać, trzymać się określonych wzorców szczęścia tylko przysłaniają nam ten pierwotny, acz zawsze nam dostępny stan.
zmienna pisze:
Te wzorce są chyba częściej narzucane przez normy społeczne, rodziców, szkołę, telewizję. Może to jest odpowiedź na moje powyżej zadane pytanie...
Dziecko wyraża swą pierwotną naturę, a potem ją zatraca w procesie wychowania. Jednak dziecko nie jest świadome tej prawdziwej natury, tak jak to jest u buddów (ludzi oświeconych lub doświadczonych w praktyce medytacyjnej).
Na czym polega ten proces wychowawczy, w którym dziecko traci swoją niewinność, a zaczyna budować ego? Myślę, że już bardzo wcześnie "ściąga" z otoczenia informację "ciało to ja", każde ja-ciało to coś oddzielnego od reszty. Ta iluzja staje się "rzeczywistością", bo jest to powszechny punkt widzenia, aczkolwiek nadal tylko twór umysłu. Po prostu tak tu się powszechnie myśli. To poszczególne oddzielne od innych ja-ciało zostaje również wprzęgnięte w pewne role społeczne, specyficzne dla tego ja-ciała gry. Tak powstają różne osobowości. Najgłębsze warstwy osobowości powstają w domu rodzinnym, np. w oparciu o relacje tam panujące, relacje dziecko - mama i dziecko - tata, stosunek starszeństwa w rodzinie (np. zwykle najstarsze dziecko będzie miało inną osobowość niż te najmłodsze) itd. Problem polega na tym, że nie jesteśmy świadomi, że to tylko gra, rodzaj podlegających zmianom procesów, a nie to czym naprawdę jesteśmy. Jednak traktujemy poważnie swoją rolę, o czym świadczą emocje, których doświadczamy. Nie znamy natomiast swojej prawdziwej natury, która jest taka sama jak u innych, jest tym co nas jednoczy z innymi, coś co u każdego jest to samo.
Hubertus pisze:Praktykujemy medytację właśnie po to, by pod tym wszystkim rozpoznać tę bezkresną przestrzeń i utrwalić ją w sobie dla dobra nie tylko naszego, ale i innych istot, z których wiele wcale nie jest świadomych, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
zmienna pisze:
Bardzo to idealistyczne i ... uduchowione. Jeżeli dajesz gwarancję skuteczności to zaczynam medytować.
Mnie pomaga, ale gwarancji nie dam:) Wg mnie medytacja wypływa z własnej głębokiej motywacji. Tak, chcę to robić. Czuję to. Gdy zacząłem medytować, to nikt o tym nie wiedział, nikomu o tym nie mówiłem. Po prostu czułem że chcę to robić, że to dla mnie. To był taki mój intymny skarb:)
Więc moim zdaniem, jeśli nie odczuwasz wewnętrznej potrzeby, to się nie zmuszaj. To chyba lepiej dać sobie z tym spokój. Nie wiem, czy taka medytacja "bo inni tak robią, to ja też chcę" coś da. Naprawdę nie wiem.
To mi przypomina taką sytuację: koleżanka chodzi na jogę i ma zgrabne ciało, to ja też chcę chodzić na jogę.
Wszystko jest na swoim miejscu
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Kiedy nie godzisz się z rzeczywistością, nie akceptujesz jej, np. gdy coś przemija do czego się przywiązałeś (powiedzmy w twojej wersji rzeczywistości miało to np. trwać wiecznie, bo dawało Ci przyjemność, chroniło przed cierpieniem lub było silnie związane z twoim poczuciem tożsamości - kompleksem iluzji na własny temat zwanym niekiedy "ego"). I te próby kontroli o których mówiłem polegają na tym, że próbujemy poprzez jakieś konkretne zachowania ratować tę własną wersję rzeczywistości, ignorując to, co jest.atomuse pisze:A na czym polegaja takie proby kontroli?
Wszystko jest na swoim miejscu
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
witajcie, jak się macie?
W skrócie można do podsumować jednym zdaniem, które się tutaj pewnie już nie raz pojawiło:
Pain is inevitable, suffering is optional.
pozdrawiam
m.
PS.
W skrócie można do podsumować jednym zdaniem, które się tutaj pewnie już nie raz pojawiło:
Pain is inevitable, suffering is optional.
pozdrawiam
m.
PS.
eee? S-M?kunzang pisze: Lubisz może ból?
Re: Dlaczego Buddyzm?
Takie cuda się podobno zdarzają, ale osobiście nie znam osoby która dokonała czegoś takiego. Jeżeli znasz taki przypadek to go opisz.atomuse pisze:Jezeli chodzi o zwykly bol fizyczny, to zgadza sie. Zdarzaja sie jednak przypadki, ze bol fizyczny trwa tak dlugo, az nie rozpusci sie go psychicznie/umyslowo.Hubertus pisze:Umysł tworzy dużo bardziej złożone formy niż zwykły ból fizyczny związany np. z uderzeniem ciała.
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Jeżeli optional, to tak jak w komputerze klikam nie i nie cierpię?hermit pisze: Pain is inevitable, suffering is optional.
To takie proste?
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
mówisz "trudne" masz trudne, mówisz "proste" masz proste.
jakoś tak.
jakoś tak.
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Bardzo nieładnie. Jaja z pogrzebu sobie robisz.hermit pisze:mówisz "trudne" masz trudne, mówisz "proste" masz proste.
jakoś tak.
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Powody cierpienia do wyboru.
1) Zdrada
2) Ciężka choroba
3) Nieodwzajemniona miłość
4) Strata kogoś bliskiego
Bardzo proszę o wytłumaczenie w sposób bardzo buddyjski jak sobie radzicie / poradzicie z cierpieniem w powyższych przypadkach.
1) Zdrada
2) Ciężka choroba
3) Nieodwzajemniona miłość
4) Strata kogoś bliskiego
Bardzo proszę o wytłumaczenie w sposób bardzo buddyjski jak sobie radzicie / poradzicie z cierpieniem w powyższych przypadkach.
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
och, nie to było moim zamiarem, jeśli zostało tak odebrane, przepraszam.zmienna pisze:Bardzo nieładnie. Jaja z pogrzebu sobie robisz.
Nie jest to żart, chociaż na taki może wygląda.
wytłumaczy ktoś bardziej biegły
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Jeden sposób: myślę o tym, koncentruję się na przykrym uczuciu i umiejscawiam je w ciele (u mnie zawsze klatka piersiowa/gardło). Wtedy obserwuje nie tyle emocję, co 'energię', czy jak to nazwać - jak się wzmacnia, pulsuje, unosi się, spływa, blokuje, ziębi, grzeje, w końcu słabnie i znika.zmienna pisze:1) Zdrada
3) Nieodwzajemniona miłość
Drugi sposób: wzbudzam otwartości wobec osoby, za sprawą której ból się pojawił. Myślę o tym, że ona też w różnych chwilach odczuwa ból, niezrozumienie, samotność i chce tego uniknąć, chce po prostu być szczęśliwa. Życzę jej tego szczęścia.
Wydawało mi się to trudne, ale okazało się niesamowicie proste już za pierwszym podejściem. W dodatku taka sama postawa pojawiała się potem przy kontakcie w cztery oczy.
Nigdy nie byłem cięzko chory, nie wiem.zmienna pisze:2) Ciężka choroba
Nigdy nie odszedł nikt naprawdę mi bliski, nie wiem.zmienna pisze:4) Strata kogoś bliskiego
Nie wiem też, jak bardzo buddyjskie/niebuddyjskie są te 'metody'zmienna pisze:Bardzo proszę o wytłumaczenie w sposób bardzo buddyjski
이 뭣고?
- booker
- Posty: 10090
- Rejestracja: pt mar 31, 2006 13:22
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Yungdrung Bön
- Lokalizacja: Londyn/Wałbrzych
Re: Dlaczego Buddyzm?
Zmienna, niemalże normą jest, że każdy z nas ma pewien zasób oczekiwań w stosunku do praktyki. Taki jest ogólnie - aby brzydko powiedzieć - "punkt wyjściowy" z tym (i nie tylko tym) tematem. Nazywane jest to czasem "małym ja". Podziwianie i obserwowanie buddystów może i będzie inspirujące, ale to kończy się tylko na tkzw. "liczeniu cudzego złota", a powinno stać się nasze [chodzi mi o realizację].zmienna pisze:Chciałabym medytować, ale zawsze pojawia się tym jakiś problem. Coraz częściej wydaje mi się, że kiepski ze mnie materiał na buddystkę. Zdecydowanie łatwiej jest obserwować i podziwiać buddystów.Hubertus pisze:Tak, w praktyce trudno jest osiągnąć pełnię takiego zrozumienia z powodu nagromadzonej karmy, czyli między innymi nawykowych reakcji emocjonalnych, które mają swoje przyczyny. Jest w praktyce trudno to osiągnąć, dlatego właśnie praktykujemy medytację, by utrwalić w sobie doświadczenie pustki i wolności od przywiązania jednocześnie obserwując i rozpoznając wszystkie te formy emocjonalne i przywiązania, które stworzył nasz nawykowy umysł. W medytacji jesteśmy w stanie zauważyć, że są one niejako na zewnątrz nas (są tworem naszego umysłu), są iluzjami i tak jak się pojawiły, tak i w końcu odchodzą (o ile ich nie zatrzymujemy).
To "stawanie się naszym" po pewnym czasie kieruje w stronę tkzw. "dużego ja" - najpierw z "małym ja" robię praktykę 'tylko dla siebie', później z "dużym ja", robię ją także dla innych. Gips w tym, iż staje się tak nie dla tego, iż mówi o tym doktryna, a to stawanie się miało by być zaledwie przeprogramowaniem wzorców - ale dlatego, że w ten sposób funkcjonuje coś, co czasem zwiemy "prawdziwą nautrą". Jest to temat absolutnie możliwy do urzeczywistnienia, jest niezależny od formy religii, jednakże dobrze jest wziąść poprawkę na to, iż zajmuje to czas, wymaga pracy, bólu kolan itp.
Jeżeli cierpienie się zmniejsza, to zmniejsza się poprzez sprawę relaksowania umysłu - relaksowania go z przywiązań, pożądań, gniewu, wytwarzania i podążania za iluzjami... i tak dalej. Czasem można uzykać trochę tego poprzez filozofię, poprzez jakąś formę oddania religijnego, czy modlitwę itd. aczkolwiek w buddyzmie jest tak, że ta ścieżka nie zaczyna i nie kończy się tylko na samej medytacji. Jest ona formą lekarstwa.
Co do bólu, bardzo łatwo go osiągnąć już na dwudniowym retricie (odosobnieniu medytacyjnym) - więc dajmy to są dwa tematy Ból, będzie tym co znamy w ramach np. uderzenia się w palec; cierpienie, bardziej tym, wspomnianym spięciu, ograniczeniu czy zestresowaniu umysłu gniewem, pożądaniami i złudzeniami.
Czasem te trzy rozbija się jeszcze na pięć w ramach jasności. W ciekawy sposób opisał to (dla przykładu) Czcigodny Lama Gedyn Rimpoche w ramach trucizn umysłu
To jest tak - są srodki; lekarstwa. To, jednak, czy użyjesz ich właściwie zagwarantować sobie należy samodzielnie.zmienna pisze: Bardzo to idealistyczne i ... uduchowione. Jeżeli dajesz gwarancję skuteczności to zaczynam medytować.
Pozdrawiam
/M
"Bądź buddystą, albo bądź buddą."
Re: Dlaczego Buddyzm?
Najwyraźniej jeszcze do tego nie dorosłam, bo to co tu wypisujecie to dla mnie hardcore jest (w pozytywnym sensie). Sonia Raduńska przy Was wymięka.booker pisze:
Zmienna, niemalże normą jest, że każdy z nas ma pewien zasób oczekiwań w stosunku do praktyki. Taki jest ogólnie - aby brzydko powiedzieć - "punkt wyjściowy" z tym (i nie tylko tym) tematem. Nazywane jest to czasem "małym ja". Podziwianie i obserwowanie buddystów może i będzie inspirujące, ale to kończy się tylko na tkzw. "liczeniu cudzego złota", a powinno stać się nasze [chodzi mi o realizację].
No właśnie hardcore.booker pisze:To "stawanie się naszym" po pewnym czasie kieruje w stronę tkzw. "dużego ja" - najpierw z "małym ja" robię praktykę 'tylko dla siebie', później z "dużym ja", robię ją także dla innych. Gips w tym, iż staje się tak nie dla tego, iż mówi o tym doktryna, a to stawanie się miało by być zaledwie przeprogramowaniem wzorców - ale dlatego, że w ten sposób funkcjonuje coś, co czasem zwiemy "prawdziwą nautrą". Jest to temat absolutnie możliwy do urzeczywistnienia, jest niezależny od formy religii, jednakże dobrze jest wziąść poprawkę na to, iż zajmuje to czas, wymaga pracy, bólu kolan itp.
Ale mam wrażenie, że niektórzy są w takim stanie zgodnym ze swoją prawdziwą naturą w sposób ... naturalny. Nie muszą nad tym w bólu pracować, nie koniecznie są buddystami. Oświeceni?
No ja właśnie szukam jakiegoś lekarstwa dla siebie. Medytacji kiedyś próbowałam i skutki były pozytywne. Jednak moje wewnętrzne „rozmemłanie” zwyciężyło i dalej szarpię się sama ze sobą.booker pisze:Jeżeli cierpienie się zmniejsza, to zmniejsza się poprzez sprawę relaksowania umysłu - relaksowania go z przywiązań, pożądań, gniewu, wytwarzania i podążania za iluzjami... i tak dalej. Czasem można uzykać trochę tego poprzez filozofię, poprzez jakąś formę oddania religijnego, czy modlitwę itd. aczkolwiek w buddyzmie jest tak, że ta ścieżka nie zaczyna i nie kończy się tylko na samej medytacji. Jest ona formą lekarstwa.
Takie odosobnienie bardzo fajnie opisała Maria Moneta-Malewska w książce „Zamiatając skały, czesząc mech”. Też o bólu było. Na odosobnieniu nie byłam, ale przypuszczam, że taki rodzaj bólu to trochę mniejszy ból.booker pisze:Co do bólu, bardzo łatwo go osiągnąć już na dwudniowym retricie (odosobnieniu medytacyjnym) - więc dajmy to są dwa tematy Ból, będzie tym co znamy w ramach np. uderzenia się w palec; cierpienie, bardziej tym, wspomnianym spięciu, ograniczeniu czy zestresowaniu umysłu gniewem, pożądaniami i złudzeniami.
Czasem te trzy rozbija się jeszcze na pięć w ramach jasności. W ciekawy sposób opisał to (dla przykładu) Czcigodny Lama Gedyn Rimpoche w ramach trucizn umysłu
zmienna pisze: Bardzo to idealistyczne i ... uduchowione. Jeżeli dajesz gwarancję skuteczności to zaczynam medytować.
Heh. Dziękibooker pisze:To jest tak - są srodki; lekarstwa. To, jednak, czy użyjesz ich właściwie zagwarantować sobie należy samodzielnie.
- booker
- Posty: 10090
- Rejestracja: pt mar 31, 2006 13:22
- Płeć: mężczyzna
- Tradycja: Yungdrung Bön
- Lokalizacja: Londyn/Wałbrzych
Re: ból a cierpienie, cierpienie a ból
Czasem też spotkać się i przegadać sprawę z dobrym nauczycielem potrafi bardzo pomóc. Nie wspominając o wspólnym praktykowaniu.zmienna pisze:No ja właśnie szukam jakiegoś lekarstwa dla siebie. Medytacji kiedyś próbowałam i skutki były pozytywne. Jednak moje wewnętrzne „rozmemłanie” zwyciężyło i dalej szarpię się sama ze sobą.
Pozdrawiam i życzę "odmememłania"
/M
"Bądź buddystą, albo bądź buddą."
Re: Dlaczego Buddyzm?
Wiosna zwichnelam sobie prawe biodro wjezdzajac rowerem na most. Nie wiem, czy to bylo zwichniecie czy cos innego, bo nie bylam u lekarza. W kazdym badz razie staw biodrowy bolal mnie kilka miesiecy, tak ze nagle nie moglam siada po turecku, nie mowiac o pollotosie. Czasami probowalam rozluznic ten staw, jak jezdzilam rowerem, ale to niewiele pomagalo... A pewnego wieczoru, w czasie jak toczyla sie tu na forum dyskusja na temat Medytacji Przejrzystego Swiatla, cos mnie tknelo, zeby zrobic te medytacje przed zasnieciem. No i bol zniknalzmienna pisze:Takie cuda się podobno zdarzają, ale osobiście nie znam osoby która dokonała czegoś takiego. Jeżeli znasz taki przypadek to go opisz.atomuse pisze:Jezeli chodzi o zwykly bol fizyczny, to zgadza sie. Zdarzaja sie jednak przypadki, ze bol fizyczny trwa tak dlugo, az nie rozpusci sie go psychicznie/umyslowo.Hubertus pisze:Umysł tworzy dużo bardziej złożone formy niż zwykły ból fizyczny związany np. z uderzeniem ciała.
Zdarzaja sie tez przypadki, ze ludzie wygrywaja "jakims cudem" walke z nowotworami, ale osobiscie nie znam takich osob.